Do Holandii ruszyłyśmy bladym świtem 21.11.2010. Zapakowałam auto po sam dach, wsadziłam Dzidzillę w fotelik i pognałam do Jaworzna. Dlaczego właśnie do Jaworzna? Bo niestety Łukasz nie mógł po nas przyjechać. Dlatego poprosił Amadeusza - swojego brata, aby ten nas zawiózł na miejsce. O dziwo podróż nie okazała się
mordęgą. Olka cała drogę była dzielna i nie płakała. Obłożyłam
ja zabawkami, a w czasie postoju brałam za kierownicę i miała ubaw
po pachy :) Nie chwaląc, moje dziecko jest Super! Jak tylko zaczynała płakać zaczynałam śpiewać "Elmo song" czym pewnie męczyłam Amadeusza, no ale daliśmy radę:D Swoją drogą nie ufajcie nawigacjom. Przez "Hołka" wjechalibyśmy do kanału tak nas wyprowadził! Na szczęście zatrzymałam samochód w porę. W końcu dotarliśmy do bardzo klimatycznego skąpanego w drobnych światełkach miasteczka - Brielle. Mieszkamy na
starym mieście, to tak jakby mieszkać na Floriańskiej w Krakowie:)
Mam piękny widok tj. na kamienice. Okna duże z czego Olka się
cieszy, bo wszystkim przechodniom robi "papa".
Aklimatyzujemy się szybciutko, rozpoznanie sklepów zrobiłyśmy
dzisiaj. Po kilkuletniej przerwie w mówieniu po angielsku, zaczynam przełamywać barierę:) Zimy póki co brak, a i słońce jest :)
Później się ściemnia aniżeli w Polsce, dlatego Olka dłużej
dokazuje. Chyba też jeszcze odsypia podróż, bo wczoraj jej
"drzemka" trwała 3 godziny. Nie mamy tv satelitarnej, ale
kupiłam jej w pobliskim sklepie Ulicę Sezamkową w wersji
holenderskiej i jest przeszczęśliwa:) Generalnie Olka przechodzi fascynację Ulicą Sezamkową!