Święta Wielkanocne minęły nam szybko i na dodatek pod hasłem "wichry niespokojne potargały sad". Wiecznie wiejący wiatr i deszcz pokrzyżowały nam niemal wszelkie plany związane z poznawaniem dalszych i bliższych okolic Axel. Niemniej jednak Wielkanoc to Wielkanoc, Ola pomogła mi przygotować święconkę. Ponieważ nie mogłyśmy nigdzie zdobyć lukrowego baranka a na "hand made" było już za późno, Ola użyczyła nam swoją kurkę, owieczkę i baranka. Do Święconki chciała wrzucić jeszcze żyrafę i zebrę, ale to przecież nie Arka Noego;) Fascynowały ją pisanki, które wyjmowała i ponownie wkładała do Święconki. Miała również swój mały filcowy koszyczek w którym nie mogło zabraknąć czekoladowych jajek i zająca. Jajeczka w Olinkowym koszyku były kawowe, więc tym samym nasze dziecię zamiast o 20tej, poszło spać dobrze po 22ej. Chodziła po domu jak zajączek z reklamy Duracella. Generalnie zastanawialiśmy się czy w ogóle zamierza spać. W końcu zasnęła... z oporami ale jednak ;)
W pierwszy dzień Świąt próbowaliśmy nie dać się pogodzie i pojechaliśmy we trójkę do Hulst. Miasteczko urocze, a Olka znalazła się w siódmym niebie po odkryciu małego placu zabaw, gdzie się mogła wybiegać, wyszaleć. Z wielkim trudem wyciągaliśmy ją spod wiatraka, nie obyło się też bez okazania wymuszonego niezadowolenia, ale i to ujarzmiliśmy. Spacerowaliśmy uliczkami, oglądaliśmy prace w galeriach, niestety tylko przez szybę.
Po tak ogromnym dotlenieniu w ciągu całego popołudnia Ola padła jak kawka... a za nią tata:)